Już od najmłodszych lat fascynowały mnie konie. Gdy miałam dwanaście lat rodzice zapisali mnie do klubu jeździeckiego. Pogłębiłam w nim swoją pasję i odkryłam jeden z nielicznych talentów. Po skończonych zajęciach potrafiłam bardzo długo przebywać w stajni i bezinteresownie zajmować się tymi cudownymi stworzeniami. Po kilku miesiącach rodzice powoli zaczęli żałować swojej decyzji. Moje oceny w szkole znacznie się pogorszyły. Byłam tak bardzo zaangażowana w swoje hobby, że nie starczyło mi czasu na naukę.
Pewnego chłodnego, marcowego wieczoru, gdy odrabiałam lekcje do pokoju wszedł mój tata.
-Agata, musimy poważnie porozmawiać – jego głos był spokojny, lecz brzmiał niezwykle poważnie.
-Razem z mamą podjęliśmy decyzję zrezygnowania twojego uczestnictwa w klubie jeździeckim, dopóki nie podciągniesz się w nauce – Ta wiadomość spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Krew napłynęła mi do głowy. Miałam ochotę płakać, krzyczeć i podrzeć zeszyt od matematyki.
-Nie możecie mi tego zrobić! Konie są dla mnie najważniejsze! – wykrzyczałam i łzy napłynęły mi do oczu.
– I właśnie o to chodzi! Całe dnie spędzasz przy tych piekielnych zwierzętach. Nie masz czasu na odrabianie lekcji, na naukę. Wiesz, że z matematyki grozi Ci ocena niedostateczna? – ton naszej rozmowy znacznie się podnosił.
– W nosie mam jakąś matmę! To nie jest koniec świata! To TYLKO cyferka, którą ktoś nagryzmolił w dzienniku! Do czerwca jeszcze sporo czasu, poprawie oceny! Ale błagam tylko nie to! Za dwa miesiące odbywa się rajd konny, trener poprosił, abym wzięła w nim udział…
– Jeżeli w najbliższym czasie twoje oceny nie poprawią się możesz o tym pomarzyć – mówiąc to tata wyszedł z mojego pokoju.
Zostałam sama. Myśli biły mi się w głowie. Doszłam do wniosku, że koniecznie muszę podciągnąć się w matematyce. Bardzo zależało mi na wyścigu.
Minęło kilka tygodni, które były dla mnie bardzo pracowite. Całymi dniami siedziałam z nosem w książkach, aby nazajutrz zgłosić się do odpowiedzi i dostać ocenę wyższą niż trójka. Moja praca nie poszła na marne. Poprawiłam wszystkie jedynki, a co najważniejsze, nie byłam zagrożona z matematyki! Gdy rodzice wrócili z wywiadówki powiedzieli, że są ze mnie dumni i będą mocno trzymać za mnie kciuki na rajdzie. Byłam bardzo szczęśliwa i dumna z siebie, że podołałam wyzwaniu.
Wreszcie nadszedł upragniony przeze mnie dzień. Z samego rana pobiegłam do stajni, która znajdowała się na sąsiedniej ulicy od mojego domu. Spędziłam tam dobre trzy godziny, które zleciały bardzo szybko na przygotowywaniu mojej klaczy – Marlin, którą wypożyczyła mi stadnina.
Gdy wróciłam do domu była godzina jedenasta. Mama przygotowała mi kanapki na drugie śniadanie. Zjadłam je w pośpiechu i pobiegłam do swojego pokoju naszykować strój jeździecki. Wyciągnęłam z szafy moje ukochane beżowe bryczesy, czarne polo. Wyjęłam również kamizelkę ochronną, oficerki, toczek i rękawiczki. Zawody rozpoczynały się o godzinie czternastej. Miałam jeszcze trochę czasu. Usiadłam w fotelu i włączyłam telewizor. Dzisiejszy dzień zaczęłam w pośpiechu. Nie jadłam nic konkretnego na śniadanie, bolała mnie głowa, plecy, pobolewał brzuch i w dodatku cały czas denerwowałam się rajdem.
-Agata,wyłącz ten telewizor! – usłyszałam głos mamy dobiegający z kuchni.
-Trzeba już powoli wyjeżdżać! Zanim dojedziemy na miejsce minie dużo czasu!Pośpiesz się! – niechętnie wstałam z fotela i powlokłam się w kierunku samochodu. Cieszyłam się na myśl o zawodach, ale czułam się coraz gorzej. Uspokajałam się myślą, że ten stan wkrótce minie. Już od jakiegoś czasu zdarzały mi się bóle brzucha lub pleców, ale wkrótce potem ustępowały.
Zajechaliśmy. Mój koń został zbadany przez weterynarza. Chwilę potem podeszła do mnie jakaś pani i poinformowała mnie, że za chwile ja i Marlin mamy przyjść ustawić się na linię startową.
– Dobrze, dobrze już idziemy – mówiąc to pobiegłam w kierunku toalety, bo bardzo chciało mi się siusiu. Gdy znalazłam się w w/c szybciutko opuściłam spodnie i majtki i to co tam zobaczyłam przeraziło mnie. Kompletnie nie wiedziałam co robić. Zamurowało mnie. Za chwilę miałam wystartować w pierwszym rajdzie w swoim życiu. Całe moje dotąd białe majtki były w znacznej części brązowe, co powoli zaczęło przebijać na jasne bryczesy. Chciałam zapaść się pod ziemie. Dostałam okresu! Czemu kurcze w tak ważnej dla mnie chwili!? Co robić? Włożyłam sobie do majtek trochę papieru toaletowego i wyszłam z toalety.
-Gdzieś ty była!? – usłyszałam głos mamy.
-Wszyscy Cię szukają! Zaraz startujesz! – powiedziała mama ciągnąc mnie za rękaw.
-Mamo,ale…
-Nie ma żadnego „ale”, choć , bo się spóźnisz…
-Ale ja nie mogę startować!
-Boisz się – to normalne ,ale nie martw się i uwierz mi. Krwią się nie zalejesz. Dasz radę!
-Nie byłabym taka pewna-wymruczałam pod nosem.
Na starcie było bardzo dużo osób. Jeszcze dzisiaj rano nie mogłam się doczekać tej chwili, a teraz chciałam, aby jak najszybciej minęła. Brzuch bolał mnie niemiłosiernie.
Ujechaliśmy już kilka kilometrów. Jechałam w czołówce. Cała trasa ma 12 km. Nie jest pełnowymiarowa, jak na prawdziwych rajdach długodystansowych. Powoli zbliżałyśmy się do punktu kontrolnego, który sprawdzał stan zdrowia konia. Byłyśmy już w połowie drogi. Nagle poczułam, że mam mokre całe majtki. To oznaczało, że na bryczesach na pewno pojawiły się wyraźne plamy z krwi. Łzy zakręciły mi się w oczach. Przecież przy bramce będę musiała zsiąść z konia! Co ja zrobię?
Już zbliżam się do ukończenia wyścigu. Przy punkcie kontrolnym jednak wcale nie było tak źle. Weterynarz uwijał się jak mrówka i był bardzo zajęty Marlin. Tak jakbym ja wcale nie istniała. Strasznie bolał mnie brzuch. A trzęsienie towarzyszące jeździe powodowało to, że było mi niedobrze.
-Niech stracę… – powiedziałam sama do siebie. Musiałam odpocząć. Zatrzymałam się na jakiejś leśnej polance. Lekko opuściłam spodnie. Rzeczywiście, były mocno zaplamione,lecz szybko z powrotem je podciągnęłam, bo usłyszałam galopujące konie. Stwierdziłam, że na pewno nie jedna uczestniczka wyścigu ma w tym momencie okres i to nie oznacza, że ma od razu się poddawać.
-Nie oddamy tego rajdu tak łatwo, co nie Marlin? – powiedziałam szybko wsiadając na konia.
Na mecie czekała na mnie mama. Co prawda daleko było mi do podium, ale i tak byłam z siebie zadowolona. Dotarłam jako szósta.
-Jestem z Ciebie dumna, kochanie! – powiedziała mama. Tak radosną ostatnio widziałam ją, gdy dostała od taty prezent z okazji 13 rocznicy ślubu.
-Widzisz, wszystko jest dobrze. Zajęłaś na prawdę przyzwoite miejsce.
-Ale jednak stało się coś,co mi przeszkodziło…
-Co takiego? – zdziwiła się mama. Słowa,które chciałam z siebie wyrzucić stanęły mi kością w gardle. Bardzo chciałam to powiedzieć mamie, ale strasznie się krępowałam…
-Jednak krwią się zalałam – wydukałam zsiadając z konia. Mama zobaczyła, że całe bryczesy mam w wydzielinie menstruacyjnej. Podeszła do mnie i przytuliła mnie.
-Cieszę się,że mam taką mądrą,dużą kobietkę w domu. Bardzo Cię kocham – powiedziała.
-Ja ciebie też. Ale proszę, nie mów o tym tacie.
-Dobrze. Obiecuję, że nie puszcze pary z ust.
-Z resztą popatrz! O wilku mowa -powiedziałam wskazując samochód z przyczepą, którym po nas przyjechał tata.
-Masz, obwiąż ją sobie w okół bioder – mama podała mi swoją bluzę.
-Dzięki.
Wzięłam Marlin za uzdę i poprowadziłam do wozu.
Rodzice na pamiątkę pierwszej miesiączki kupili mi własnego konia, rzecz jasna tata nie wiedział z jakiej to okazji. Tak jak obiecała mama. Uważam, że mimo tego, że nie wygrałam wyścigu ten dzień zapamiętam do końca życia. To on sprawił, że z dziewczynki zaczęłam zmieniać się w kobietę.